Po powtórnym i jakże spektakularnym sukcesie Władcy Pierścieni namnożyło nam się dzieł adaptującym dla swych potrzeb stylizację Tolkiena. "Ostatni władca pierścienia" Kiryła Yeskova przedstawia nam sprawę Śródziemia z tej drugiej, "złej" strony. Powieść napisana jest z lekkością i polotem współczesnej literatury.
Z kolei trylogia "Pierścień mroku" Nika Pierumova to jakże udana kontynuacja już wcześniej opisanych przygód. W tłumaczeniu Ewy i Eugeniusza Dębskich zaprezentowana jest przed nami historia dziejąca się w 300 lat po zwyciężeniu Saurona. Na świecie nic się nie dzieje. Spokój, stabilizacja i unormowanie – brak zagrożeń i stymulacji kulturowej ze strony elfów (niemal wszystkie opuściły Śródziemie) powodują, że mieszkańcy krain coraz bardziej gnuśnieją. Wyłamać się ze schematów postanawia Folko Brandybuck – niziołek rzecz jasna – który spotkawszy Torina, krasnoluda z Gór Księżycowych buntuje się i opuszcza Shire.
Dobrze się to czyta – świetne opisy, estetyczne porównania, bardzo dobre "budowanie" świata. Ale i język postaci jest inny. Współczesny, mniej patetyczny, mniej liryczny. Sądzę, że dzięki temu pewnie bardziej przystępny. Więcej tu też walk, potyczek, wojen. Krwi, przygód i galopad fabuły. Dzieje się więcej i można to uznać za zaletę – oczywiście wszystko zależy, jak bardzo przywiązani jesteśmy do oryginału Tolkiena.
Uważam, że jest to bardzo dobra pozycja na jesienne niepogody. Dobrze napisana, wciągająca i o bardzo, ale to bardzo zaskakującym zakończeniu. Mimo pewnych rozłamów stylistycznych między pierwszymi dwoma częściami a ostatnią trzecią jest to niewątpliwie cykl, który mógłby wzbudzić zainteresowanie samego Mistrza.