Muszę Wam się przyznać, że na początek miałem mieszane uczucia. Byłem oczywiście przekonany, że chcę ten film zobaczyć. Miał super recenzje, za reżyserię dostał Złotą Palmę w Cannes. Sam mam też słabość do dobrego kina sensacyjnego. Takich filmów jest naprawdę niewiele. Zastanówcie się, ile powstało dobrych filmów sensacyjnych poza "Gorączką", "Miastem złodziei"? Nie mogłem się więc doczekać i sprawdzić to. Czy faktycznie jest to coś na miarę najlepszego męskiego kina?
Już pierwsze napisy dały trochę do myślenia. Różowa czcionka lat osiemdziesiątych. Myślę: "Oho, disco". Okazało się, że ten smaczek był stylistycznym kluczem całej ekranizacji. Bohater jest bezimiennym kierowcą. Nieodzowna wykałaczka, chłodne spojrzenie, nie zdradzające uczuć oblicze. I kurtka – srebrna, ze skorpionem na plecach. Mknie przez miasto. Jest kaskaderem, mechanikiem, ale, jak sam mówi "Tylko na pół etatu". W nocy żyje na krawędzi. Jest kierowcą złodziei.
Film potrafi oczarować. Nie historią – ta jest sztampowa. Niesamowite kadrowanie, zdjęcia, zbliżenia. Już po pierwszej scenie interakcji między bohaterami daje się wyczuć niesamowite napięcie, chemię. Długą pauzą, ciszą obserwuje się bohaterów. Napięcie jest namacalne. Już wtedy wiedziałem, dlaczego reżyser dostał Złotą Palmę. To, w jaki sposób pokazuje on energię dwojga ludzi, sceny pościgów, samego bohatera! To jest po prostu fenomenalne. Ale to nie obraz zwali Was z nóg. Zrobi to muzyka. Dokładnie cztery utwory. Jest współczesna, ale jakby z lat osiemdziesiątych. Spokojna, wolna, kołysząca, ale aż tryskająca emocjami. Wpisana w obraz, w ciche twarze bohaterów.
Cóż jeszcze mogę Wam powiedzieć, jak mogę zachęcić do pójścia na "Drive"? Nie każdemu będzie pasować ta estetyka. Dla niektórych mogą to być zwyczajne dłużyzny. Ale tak czy inaczej sadzę, że warto zmierzyć się z tym filmem. Chociażby, żeby zobaczyć, że męskie kino to nie tylko rozwałka. To opowieści o ludziach, ich emocjach i wewnętrznych pragnieniach. Ten obraz wart jest dużo więcej niż tysiąc słów. Zwłaszcza z tą muzyką.